Wydarzyła się rzecz straszna.... zapomniałam zabrać ze sobą telefonu komórkowego. To nic, że wyjeżdżałam zaledwie 35 km od domu, to nic, że nie zapuszczałam się w pozbawioną cywilizacji dzicz, to nic - w końcu - że zamierzałam powrócić do domu za jakieś dwie - trzy godziny. Czułam się parszywie, wyobrażając sobie wszelkie możliwe nieszczęścia, jakie mogą się przydarzyć Kobiecie-Bez-Telefonu.
Na samym początku: awaria samochodu. No, na równi ze stłuczką oraz opróżnieniem baku paliwa (naturalnie niespodziewanym).
Potem zwyczajne zabłądzenie (jechałam w obce okolice, to nic, że zaopatrzona w mapę).
A w końcu kompletnie irracjonalne i niecodzienne przypadki, typu napad bandytów, atak wściekłych mrówek i inne podobne wydarzenia.
Jak na zamówienie, po wjechaniu w dość konkretne błoto (skąd wziąć błoto po kilkunastu dniach upałów, wiem tylko ja i mój samochód) i schlapaniu się aż po dach, Landi począł widowiskowo piszczeć. Nie, nie trochę. Było to tym bardziej zabawne, że cel naszej podróży mieścił się na dość ekskluzywnym osiedlu. Wjechałam tam ubłoconym maksymalnie oraz piszczącym potępieńczo samochodem, wzbudzając zdumienie mieszkańców, pomieszane z czymś na kształt obrzydzenia: "jak to?na naszym pięknym osiedlu TAKIE COŚ?"
Po załatwieniu spraw, licząc na to, że Landek odpocznie i piszczeć przestanie, wsiadłam doń, prosząc uprzejmie, by nie robił mi wstydu. Oczywiście nie było szans, żeby mnie posłuchał.
Wracałam, myśląc intensywnie o tym, co zrobię, kiedy on sobie ot, tak stanie w środku miasta. A ja bez telefonu...No, katastrofa.
Kołatało mi się po głowie, że chyba są jeszcze wynalazki typu "budka telefoniczna" z telefonem na kartę. I tak sobie pomyślałam: Potomki w mojej sytuacji popadłyby w panikę ostateczną, ponieważ jest im kompletnie obce korzystanie z tej zdobyczy techniki. O ile - być może - poradziłyby sobie z telefonem na kartę, bowiem posiada przyciski, tak - z pewnością - poległyby z pewnością na próbie obsługi aparatu żetonowego. Po pierwsze - jak skoordynować wrzut żetonu z wykręcaniem numeru? Po drugie - to już nie do przejścia, widziałam na własne oczy! - jeśli na tarczy WCISKA SIĘ cyferki, zamiast WYKRĘCAĆ NUMER, to porażka jest pewna.
Lat temu 13, kiedy niespełna roczny Gburek zostawał pod opieką Dziadka, podczas gdy ja usiłowałam dokończyć studia, moim najlepszym przyjacielem był telefon na żetony na wydziale geografii. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że nastoletni Gburek nie będzie wiedział, co to znaczy, że skończył się żeton.
Do domu wróciłam w całości, nic strasznego mnie nie spotkało, mimo braku kontaktu ze światem. Telefon leżał sobie spokojnie tam, gdziem go porzuciła, nawet nikt do mnie nie dzwonił w czasie, kiedy mnie nie było. Hmmm...czyżby świat mnie nie potrzebował i za mną nie tęsknił?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz