Kiedy tylko nastawały cieplejsze dni, pozwalano nam biegać po podwórku na bosaka, z którego to przyzwolenia korzystaliśmy skwapliwie - od rana do nocy. Ba! w szczenięcych czasach można nam było biegać nawet NA GOLASA, czego wstydliwą fotograficzną dokumentację przechowują skrzętnie moi rodzice w rodzinnych albumach.
Trawa była miękka i gęsta, zagrożenia wdepnięcia w śmieci nie było żadnego - podwórko ogromne, zadbane i ogrodzone. Czasem wskakiwało się do wanienki wypełnionej wodą. Czasem pompowało się wodę z zielonej pompy wprost na nogi. A wieczorem następowało mycie pod kranem, wyrastającym z domu, żeby "na brudasa" nie wchodzić do środka.
Jak to jednak zwyczaje się zmieniły....Może nawet nie tyle chodzi zwyczaje, co jakieś takie nasze "zmieszczuchowanie" po trzyletnim mieszkaniu w bloku i kolejnych latach - niby w domku, ale jednak w Stolicy. Potomki nie chodzą na bosaka. I nie myją się pod kranem. I nie spędzają caluśkich dni poza domem. Może gdyby zamknąć ich na powierzchni 28 metrów kwadratowych, dorobić im jeszcze młodsze rodzeństwo, zaopatrzyć dom w kuchnię węglową, którą trzeba odpalić - niezależnie od pogody, bowiem od niej zależy ciepła woda (ot, choćby do prania, że o myciu nie wspomnę...) - może wtedy nieco więcej czasu spędzaliby na podwórku?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz