Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie taki dzień, kiedy poznam kogoś, z kim nie będę w stanie wysiedzieć przy stole przez kilka godzin. Wydawało mi się, że dobre wychowanie, które odebrałam oraz szeroko pojęta inteligencja i towarzyskie obycie sprawią, że z każdym, absolutnie każdym jestem w stanie zamienić parę słów, dostosowując się płynnie do potrzeby sytuacji.
Dziś moje poglądy legły w gruzach, kiedy poznałam pana J.
Bardzo sobie cenię prostych ludzi, ich jasne poglądy na życie, ich nieskomplikowane zasady i - tak różne od mojego - spojrzenie na świat. Mam do czynienia na co dzień ze sprzątaczkami, ekipami remontowymi, różnymi osobami z bliższej i dalszej rodziny - i jakoś do tej pory zgrzytów nie było.
Po krótkim epizodzie w czasach durnej i chmurnej młodości, kiedy to byłam zdania, że "z plebsem nie należy się bratać", znormalniałam i - byłam przekonana - bratać potrafię się z każdym.
Pan J. mnie pokonał. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie sensownego zdania, bojąc się, co też usłyszę w odpowiedzi..
Kilka razy miałam ochotę schować się ze wstydu pod stół. Kilka razy uniosłam ze zdumienia brwi, że można być aż tak ograniczonym. Kilka razy zarumieniłam się, nerwowo zerkając na Jonatana, czy aby nie zrywa się ze swojego miejsca, żeby po rycersku bronić obrażanej słownie żony. Na szczęście kultura mojego męża zwyciężyła tym razem nad porywczością charakteru.
Cóż - należy cieszyć się, że nie każda okazja rodzinna upłynie nam w jego towarzystwie. Ale zdziwienie rodzajem ludzkim jeszcze długo będzie mi towarzyszyć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz