z klimatem...

z klimatem...

wtorek, 8 czerwca 2010

Powódź 2





To aż niewiarygodnie. Drugi raz to samo. W tak krótkim czasie.
Po raz kolejny w tym parszywym roku brakuje mi słów. Co za pech jakiś....

Byłam nad Świdrem, który znowu zamienił się w brudne jezioro (co nie przeszkadza NIEKTÓRYM w kąpielach)

- widziałam, jak z sekundy na sekundę podnosił się poziom wody. Wyglądało to irracjonalnie - jechałam na rowerze po piaszczystej ścieżce, wzbudzając za sobą tumany kurzu, nagle, po lewej stronie zobaczyłam rzekę. Tuż obok, chociaż normalnie od drogi do rzeki jest ze sto metrów. Stanęłam i obserwowałam, jak milimetr po milimetrze woda pochłania - suchy jak pieprz - piasek. Można było stać jedną nogą w rzece, drugą nogą w pyle.


Pojechałam na zamknięty most obwodnicy i obserwowałam, jak bura woda z Wisły (pisałam już: do ujścia Świdra jest z kilometr od obwodnicy) wlewa się do Świdra, uniemożliwiając odpływ i powodując zalanie rozległej polany nadświdrzańskiej, gdzie czasem spacerujemy z psami - o ile nie jest okupowana przez śmiecących niemożebnie piknikowców (zawsze zastanawiam się, że mogą ze sobą przynieść tonę jedzenia i picia, a już zabrać ze sobą opakowań nie są w stanie).
W Warszawie, tuż przed powtórnym zamknięciem Wału Miedzeszyńskiego, na wałach nadwiślańskich ani żywej duszy, oprócz strażaków monitorujących sytuację. Nie to, co przy poprzedniej powodzi, kiedy to spragniony sensacji lud wyległ na wały, ciągnąc ze sobą rowery, wózki dziecięce i zwierzęta domowe.
Acz wrażenie nienormalności sytuacji dużo większe - pod wiaduktem Mostu Siekierkowskiego kilkadziesiąt osób, pakujących piasek do worków. Po trasie, na każdym skrzyżowaniu policja albo straż.

A i tak pozostaje wrażenie, że pomimo gorączkowej krzątaniny, człowiek jest żałośnie bezradny wobec natury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz