Zakończenie roku szkolnego od samego początku edukacji Potomków w Otwocku, napawa nas dziką radością. I nie jest to radość wynikająca z postępów w nauce naszych Dzieciąt. Nie ukrywam - po zakończeniu z wyróżnieniem czwartej klasy przez Gburka, łezka zakręciła mi się w oku - nie spodziewałam się tego po koleżce, który w pierwszej klasie rzucał zeszytami po ścianach z powodu irytujących go szlaczków, w drugiej zaś czytał tak marnie, że zastanawiałam się, czy kiedykolwiek samodzielnie przeczyta jakąś książkę, a w trzeciej rozłobuzował się tak, że u wychowawczyni byłam co tydzień. Ale to była chwila matczynej słabości. Potem było tylko śmiesznie.
I tak - w kolejności.
Śmieszy nas wprowadzanie pocztu sztandarowego w rytm narodowego hymnu. Jakby nie można było im puścić marsza na wejście, potem zaś, kiedy już można wydać WSZYSTKIM komendę: "baczność", odśpiewać hymn. Maszerować przy hymnie? Co najmniej dziwne....
Śmieszy nas widoczna obecność księdza proboszcza i jego świty. Zawsze na honorowym miejscu, zawsze gotowi do wygłaszania przemówień, zawsze z nienaturalnymi, pobłażliwymi uśmieszkami dla maluczkich.
Śmieszy nas nieporadność i jakieś takie zupełne zagubienie dyrektora szkoły. Jest on osobą najmniej - z pozoru - pasującą na kierownicze stanowisko gdziekolwiek, a już w szkole w szczególności. Należy jednak przyznać - dla sprawiedliwości - że dzieciaki czują przed nim respekt, zaś szkoła jest zadbana i sukcesywnie remontowana. Ale człowiek, który przy wstawaniu uderza głową w mikrofon, jakoś na dyrektora mi nie pasuje...
Śmieszy nas sztuczna pompatyczność pani dyrektor. Jakby ktoś wypuścił z niej powietrze, niewiele by zostało.
Śmieszy nas repertuar szkolnego chórku, pomyślany chyba specjalnie dla wzruszenia pani dyrektor, ale zupełnie niedopasowany do radosnej okazji. Po entuzjastycznej zapowiedzi pana dyrektora (o ile człowiek tak flegmatyczny może cokolwiek zapowiedzieć z entuzjazmem) : "a teraz szkolny zespół wprowadzi nas w radosny, wakacyjny nastrój", kiedy wszyscy spodziewali się wesołych, dziecięcych, beztroskich piosenek, wysłuchaliśmy kilku pieśni o tym, że "żyć bez ciebie nie mogę" "umieram, modląc się" "uratuj mnie", w tonie rzewnym i tempie pogrzebowym. Edyta Gepperd popadłaby w depresję. Ale owszem - pani dyrektor łezkę uroniła, więc chyba spełniły swe zadanie.
Śmieszy nas prześciganie się w tym, kto da większy bukiet albo większą paczkę czekoladek nauczycielowi. Jakby oni byli w stanie spamiętać, kto-co im wręczał....
Śmieszy nas - to już najbardziej - że co roku mamy jakieś sensacje z aparatem i fotki - tradycyjnie - robimy telefonem. Aż nie do uwierzenia jest to, że nasz aparat wie, kiedy jest zakończenie roku. Odkąd to przyuważyłam i noszę ze sobą zapas baterii, on i tak COŚ wymyśli, byle tylko uniemożliwić nam zrobienie zdjęć. W tym roku po prostu się zaciął - nie dał się ani wyłączyć, ani włączyć. Prawdopodobnie świadczy to jedynie o tym, że tacy z nas fotografowie, jak z koziej d. trąbka....
No, ale rok szkolny - mimo groteskowości całej ceremonii - został szczęśliwie zakończony. Jeszcze dwa lata i Gryzelda pójdzie w ślady brata, gdzie ceremonia jest o niebo mniej śmieszna, za to bogatsza w treści, z racji udziału (z sukcesami!) uczniów w licznych ogólnopolskich konkursach. I to jest ta wyższość szkoły społecznej nad państwową. Przynajmniej w Otwocku. Wierzę cały czas w to, że w większych miastach różnica nie jest aż tak znacząca.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz