Spadło na mnie dziś parę wrednych upierdliwości.
Pracownice się zbiesiły tuż przed naszym urlopem - na dobrą sprawę powinnam zostać na miejscu, aby dopilnować wszystkiego.
Laptop zbiesił się - ot, tak sobie. Ten Nowy. Ten nad którym i tutaj piałam z zachwytu. Leży u Pana Naprawiacza i czeka na diagnozę.
Wszystko jest takie piętrowe i zapętlone ze sobą, że aż mi się nie chce o tym pisać. Nic mi się nie chce. Jestem w takim smętnym stanie, że nawet nie potrafię zdecydować, czy iść na aerobik, czy na niego nie iść. Nawet nie chce mi się grać w ulubione gierki na facebooku.
Oj, nie lubię takiego stanu! I nie jestem do niego przyzwyczajona.
Chciałabym wstać i otrzepać się jak pies po kąpieli.
Gdybyż to było takie proste....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz