Leżenie plackiem na plaży jest tak nieprzystające do mojej natury, że wytrzymałam....jeden dzień. Mimo tego, że było mi tak dobrze, że nie wiedziałam, czy wolę leżeć i czytać czy też raczej pławić się w lazurowej wodzie....
Poniosło nas na wyprawę na pobliską wyspę Pag - owszem, znaną nam już z wcześniejszych pobytów, ale nie dość dokładnie zeksplorowaną, poza tym jawiącą się Potomkom jako jeszcze bardziej rajski Raj, niż nasza dzika plaża niedaleko Podgradiny.
Miasteczko Pag jednak niespodziewanie nas....rozczarowało. Owszem - drobnokamienista plaża, owszem, pobliska infrastruktura z barem, kawiarnią, lodami, ZJEŻDŻALNIĄ i TRAMPOLINĄ - wszystko, co Potomki lubiły najbardziej. LUBIŁY - tak - ale to było trzy lata temu, Potomki od tego czasu znacznie posunęły się w latach, zmądrzały i byle czym ich kupić się nie da. Plaża okazała się zbyt tłoczna, a morze...NUDNE, bo nie było skałek ani morskich zwierząt do czynienia podwodnych obserwacji. Marna zjeżdżalnia i budka z lodami to nie są rzeczy, które skłonią Potomki do pozostania na plaży....


No i różnorodność podwodnego świata, nieliczni turyści (a kto by się tam pchał na kraniec wyspy, z dala od turystyczno - imprezowych centrów?) - a pod koniec dnia dwie nagrody:
- odkrycie, że oprócz znanej nam malvaziji jest jeszcze graszevina - nie wiem, czy nie smaczniejsze i nie bardziej wakacyjne w smaku.....
- oraz TO - na "naszej" plaży niemożliwe do zaobserwowania (jest po wschodniej stronie półwyspu):

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz