Kino to rozrywka dla mas - jasne, jasne.
Ale czy te masy łykną wszystko, co się im wciśnie? Bezkrytycznie i bezmyślnie? Wygląda na to, że tak.
Byliśmy w kinie na "Incepcji" - filmidło długaśne ( od czasów "Titanica" film nie może trwać krócej, niż 2,5 godziny, bo inaczej się NIE LICZY), pomysł wtórny, aktorstwo mierne.
Twórcy obejrzeli sobie "Matrix", dołożyli trochę więcej nowinek technologicznych i trików, skorzystali ze zdobyczy techniki filmowo - cyfrowej, które dość znaczący postęp osiągnęły od czasów "Matrixa", skomplikowali akcję, żeby przeciętny widz miał problem z uchwyceniem ciągu przyczynowo - skutkowego, nawarstwili mnóstwo efektów specjalnych - aż do bólu głowy.
Mamy "Matrix" - bis. Przemielony na papkę, obtoczony w panierce efekciarstwa, nieświeży i odgrzewany na starym tłuszczu.
A w warstwie romansowej elementy z filmu "Między piekłem a niebem".
Kinowy fast - food. Coraz więcej takich.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz