Pewien nasz Przemiły Znajomy, zupełnie nieświadomie, pokazał mi moją wersję Piekła.
Piekło mieści się we Wrocławiu, czynne jest wieczorami i nocami, bardziej intensywnie około weekendów.
Przemiły Znajomy, mimo moich protestów, postanowił pokazać nam jedną z atrakcji Wrocławia - KLUBY.
Nie wiem, z jakiego powodu przyjęło się nazywać zwykłe DYSKOTEKI, KLUBAMI. Klub to - z definicji - miejsce, gdzie ludzie mogą sobie kulturalnie porozmawiać, wymienić poglądy, podzielić się zainteresowaniami. KLUBY - w definicji współczesnej - to miejsca, gdzie należy się upić, spocić, ogłuchnąć i....w zasadzie nic więcej tam się nie da zrobić.
Kiedy odbywaliśmy pielgrzymkę od KLUBU do KLUBU, w pewnym momencie przechodziliśmy przez podwórko kamienicy, gdzie z każdej piwnicy dochodziło dudnienie muzyki (muzyki?), wylewał się tłum - mniej lub bardziej nietrzeźwych - imprezowiczów, unosił się dym papierosów albo i innych dziwnych środków - ogólnie: panował chaos. Poczułam, że to jest to, co mogłoby mi się przyśnić w ramach nocnego koszmaru. To jest sytuacja, od której wolę się trzymać z daleka, to jest moje wyobrażenie Piekła.
Na szczęście weszliśmy do całkiem przyjemnego lokalu, gdzie nie było tłumu, hałasu ani dymu, gdzie nawet dało się porozmawiać. Przypuszczam, że był to jakiś mało popularny klub, właśnie z racji tego względnego spokoju. Mnie się tam podobało, widocznie jestem odmienna od szalejącej w KLUBACH większości. Albo - po prostu - jestem już ZA STARA na tego typu zabawy. Tyle że - idąc tym tropem - należałoby stwierdzić, że jeszcze bardziej stara byłam w wieku lat 17-18 - ooo....wtedy to dopiero byłam przeciwniczką wszelkich imprez.
Tak, zdecydowanie od KLUBÓW powinnam się trzymać z daleka. To zupełnie nie moja bajka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz