Męczę Larssona.
No, przesadzam, już nie męczę. Początek mi się dłużył, teraz bardziej pochłaniam.
Także dołączam do grona czytaczy. Bo nie miłośników, ani - tym bardziej - wielbicieli.
Dziś wybrałam się z Larssonem w plener. Zasiadłam w samochodzie i wsiąkłam. Wokół rodzima przyroda budząca się do życia, a ja całą sobą na szwedzkiej prowincji....
Co pewien czas odrywałam wzrok od książki, żeby sprawdzić, dlaczego Potomki ZNOWU kłócą się ze sobą lub z Jonatanem - gra w piłkę jest bardzo konfliktogenną zabawą....Jednak generalnie byłam bardziej TAM, niż TU.
Za którymś razem, kiedy oderwałam wzrok od stron książki, zauważyłam jakichś ludzi, nadciągających ścieżką z głębi lasu. Nie poświęciłam im zbyt dużo uwagi, bo akurat akcja zbliżała się do punktu kulminacyjnego. Ot, niepodobni do nikogo znajomego, spacerowicze.
Nagle, tuż nad uchem usłyszałam: "cześć, jasmeen!" - o matko z córką, jak ja szybko wyskoczyłam z tego samochodu! Las, z dala od siedzib ludzkich, powieść kryminalna na kolanach, obcy na spacerze mówią mi po imieniu - co jest????
Ale otóż to jest, że to JEDNAK byli znajomi. W lesie. Na spacerze.
Tam, gdzie ja dojechałam samochodem, oni postanowili dotrzeć pieszo. Fakt, że nie poznałam ich przy pierwszym rzucie okiem znad książki, świadczy tylko o moim totalnym zaczytaniu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz