z klimatem...

z klimatem...

poniedziałek, 1 marca 2010

Potwór, po prostu Potwór

Pod koniec ubiegłego tygodnia odebrałam Land Rovera z warsztatu.
Odebrałam go bez kangura (takie rurki na zderzaku, powodujące, że samochód wygląda bardziej terenowo) - ten spsuł się nieodwracalnie podczas nieudolnego holowania, brudnego jak świnia (nowy pracownik warsztatu nie bardzo dba o takie szczegóły jak przetarcie smaru z szyby, czy podłożenie szmaty na siedzenie podczas robót), z zepsutymi drzwiami (ale to na gwarancji ponaprawczej) no i popiskującego wewnętrznie. Popiskiwanie było najbardziej denerwujące z tego wszystkiego, ale miało CUDOWNĄ właściwość ZANIKANIA w momencie, kiedy chciałam je zademonstrować komuś kompetentnemu.
W sobotę miałam jechać w Podróż (przed duże "Pe" - 300 km w jedną stronę), celem zwrócenia Pożyczonych dzieci.
Zawezwałam Jonatana z wygnania, żeby wsparł mnie swą osobą oraz Niezawodnym Autkiem.
I słusznie zrobiłam!
Podróż była, szybka, tania i bezawaryjna.
W przeciwieństwie do dzisiejszego poranka..........
Pojechaliśmy do Klientki z naszą Pracownicą. Na wieś, przez pola, po błocie. Cieszyliśmy się jak dzieci, że Land Rover powrócił - co innego przedzierać się osobówką przez śniegi, przeżywając przygody typu utknięcie w zaspie na pustkowiu, co innego zakopać się w rozmiękłej, lepkiej, czarnej brei.
W drodze powrotnej zajechaliśmy na stację benzynową - Gnom Zielony we warsztacie nabrał jeszcze jednej wrednej maniery: potrafi stanąć na środku drogi, kiedy tylko uzna, że ma zbyt mało paliwa - chociaż wskazówka mówi, że mógłby jeszcze kawałek się potoczyć. W sobotę o poranku uszczęsliwił mnie taką atrakcją. Kolega K., który w dobroci swej ofiarował się dowieźć mi paliwo, patrzył złym, poimprezowym okiem na Zielonego, ale mężnie zniósł konieczność zwleczenia się z łoża - ba! zwlókł nawet swą małżonkę, gdyż po spionizowaniu się stwierdził jednak, że jego możliwości w zakresie kierowania pojazdem mechanicznym są mocno wątpliwe.
Także owszem - zapewniam - swym ulubionym samochodem - atrakcje sobie i swojemu otoczeniu. Dziś na liście byli panowie z warsztatu.
Zaraz po zatankowaniu i zapaleniu silnika, Jonatan zauważył, że lampka akumulatora się świeci, a chwilę potem, że skończyło się wspomaganie. Ot, tak. Było - nie ma.
Dotoczyliśmy się do domu.
Zajrzeliśmy do wnętrzności.
Spadł pasek. Jakiś. Coś się rozchlapało.
Zadzwoniliśmy do warsztatu.
Przyjechali panowie.
Stwierdzili, że pompa wody.
(ileż ten samochód ma jeszcze pomp?????przysięgam, że z pięć różnych miał już naprawianych....)
Zabrali na hol i odjechali w siną dal.
To się nacieszyłam...
A po Pracownicę chyba dziś pójdę pieszo. W gumofilcach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz