z klimatem...

z klimatem...

czwartek, 18 marca 2010

Dieta a fast food

Będąc na diecie, dostrzegam z całą ostrością, jak dużo jemy nie dlatego, że jesteśmy głodni, tylko dlatego, że jedzenie nas otacza.

Gdziekolwiek w mieście człowiek się nie ruszy, atakują go szyldy fast foodów. McDonald's prześciga się z Burger Kingiem, KFC i Pizzą Hut, że o pomniejszych San Marzano, Subway'ach czy Sphinksach nie wspomnę....

Nawet, jeśli jest się zaopatrzonym w prowiant własny ("blee...kanapki???do pociągu???" - wyjęczały Potomki), fast food kusi i nęci. To jest silniejsze od wszystkich zdroworozsądkowych instynktów. Sama bym się skusiła, gdyby nie silne postanowienie dietowania oraz pierwsze drobne efekty.

Wyszliśmy z domu po obiedzie, mieliśmy zapasy ze sobą, przygotowani na ewentualność długiej podróży. Ale nie! Fast food rządzi naszym żołądkiem, nie ma wyjścia do centrum handlowego czy kina bez fast fooda. Nie ma podróży samochodem bez hot doga na stacji benzynowej. Taka tradycja. Takie przyzwyczajenie. "Bo raz na jakiś czas nie zaszkodzi". A właśnie że zaszkodziło! Bynajmniej, nie zdrowiu zaszkodziło. Zaszkodziło psychice, wyrobiło nawyk pt. "wyjście na miasto = jedzenie śmieci". Walka z tym nawykiem, to jak walka z wiatrakami.

Takie oto przemyślenia miewa się wyłącznie wtedy, kiedy twardo postanowi się być na diecie. Jeśli na diecie się nie jest, ma się klapki na oczach, jak koń i idzie się "raz na jakiś czas" na "złego" fast fooda. Zupełnie nie widząc, jak łatwo można stać się trybikiem w machinie konsumpcjonizmu w czystej postaci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz