z klimatem...

z klimatem...

środa, 24 marca 2010

Mieszkanko

Jestem zmanierowana. A już Potomki....Potomki są pokoleniem straconym w temacie mieszkaniowym.

Od urodzenia przez dwanaście lat mieszkałam w domu z podwórkiem. Dom był lichy, za to podwórko.....z nawiązką wynagradzało brak przestrzeni życiowej w budynku. Miłość do pleneru została mi zaszczepiona trwale.
Potem przez lat osiem mieszkałam w mieszkaniu, na pierwszym piętrze. Nigdy nie był to "mój" dom, mimo tego, że zyskałam własny pokój.

Kiedy założyłam Rodzinę, zaczął się korowód z wynajmowaniem. Bywało różnie, ale większość z dziesięciu lat wynajmu spędziłam w domkach. A te trzy lata w bloku były znośne, bo mieszkanie było spore, nie żadna klitka. No i miało balkon.

Bywając u Znajomych, zawsze zachodzę w głowę JAK można żyć z Rodziną na tak małej przestrzeni, jaką oferują mieszkania??? Nie mówię tu o Rodzinach 1+1 i o mieszkaniach w nowych blokach, które budowane są jednak z pewną dozą pomyślunku. Mówię o mieszkaniach w blokach z Wielkiej Płyty i o Rodzinach 2+2. Przepraszam, ja mam zbyt małą wyobraźnię. Ja, która na 28 metrach kwadratowych spędziłam całe dzieciństwo, od 3 roku życia z bratem, od 7 roku życia - także z siostrą. Wiem, że się da. I nawet nie ma wtedy poczucia, że się człowiek GNIEŹDZI. Ale TERAZ, jasmeen trzydziestoparoletnia zżarłaby każdego, kto naruszyłby jej przestrzeń życiową. A nastąpiłoby to dość rychło, myślę, że najszybciej w sferze dźwiękowej.

Potomki są zaś zmanierowane totalnie. One NIGDY nie mieszkały w małym mieszkaniu. Okres pomieszkiwania w bloku przypadł na ich przedszkolne czasy, więc niewiele pamiętają.
Ulokowane na jedną noc w dwupokojowej dziupli, przeżyły wstrząs oraz traumę. Kiedy dowiedziały się, że właściciel mieszkał tu z żoną i trójką dzieci (mały pokój - dla dzieci, duży dla rodziców), potraktowały to z podobnym pobłażaniem jak bajkę o krasnoludkach. Wyobraźni im nie starczyło, żeby ogarnąć umysłem, jak to jest.

A jest - i owszem. Wiedziona ciekawością, zamiast zjechać z dziewiątego piętra windą, przeszłam się schodami. Na każdym półpiętrze - trzy mieszkanka - przypuszczam, że równie mikroskopijne jak to, które nam przypadło w udziale. W każdym mieszkanku - rodzina, czasem do kompletu babcia lub dziadek. Często, dla towarzystwa, pies albo kot.

O matko......

Na samą myśl, zrobiło mi się duszno i poczułam, że popadam w klaustrofobię.

Nie wiem, co bardziej napawa mnie przerażeniem: zima w mieszkanku czy lato w mieszkanku: zimą wszyscy dążą do ciepła i mają tendencję do przebywania w zamkniętych pomieszczeniach - robi się tłoczno oraz telewizyjno-muzycznie-komputerowo. W lecie zaś, mimo tego, że większość stara się bywać w plenerze, mieszkanko nagrzewa się niewyobrażalnie (niech no ktoś spróbuje wywietrzyć powierzchnię zaopatrzoną w dwa okna usytuowane obok siebie, bez możliwości zrobienia przeciągu), stając się piekarnikiem dla ludności tubylczej.

Jakże ja kocham mój domek. Niewielki bo niewielki, ale te przestrzenie....te możliwości zaszycia się w kątku - WŁASNYM kątku! Jednak nie jestem zwierzęciem stadnym - stadnemu w mieszkanku byłoby dobrze. Mnie jest dobrze, o ile wiem, że to tymczasowe rozwiązanie i element wycieczki. Na myśl o tym, że miałabym tam mieszkać z Rodziną dłużej niż kilka dni, jeżą mi się włoski na kręgosłupie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz