Korzystając z tego, że przypadkiem mam kawałek podwórka, dokarmiam okoliczne ptactwo.
Do karmnika sypię specjalnie zakupione - w sklepie zoologicznym - ziarenka, krzew bzu obwieszam słoniną - ja mam radochę, że ptactwo przylatuje ochoczo na wyżerkę, ptactwo - mam nadzieję - też ma radochę, że nie musi grzebać pod śniegiem.
Wczoraj nadszedł czas wywieszania kolejnej porcji słoniny: zaopatrzyłam tłuszcz w nitkę i ruszyłam do ptasiej stołówki. Kiedy już - dumna z siebie - powiesiłam - fakt, tym razem dość słusznej wielkości - smakołyki dla sikorek, otworzyło się okno i odezwał się prześmiewczy głos Jonatana:
- co ty? pterodaktyle tym będziesz karmić????
Pterodaktyle pterodaktylami, ale wieczorem zauważyłam Buravą, która przeskoczyła płotek i skradając się w okolice karmnika, przeszukiwała węchowo teren, potem zaś wspięła się na tylne łapy i próbowała sięgnąć do dyndającej na gałęzi słoniny. Ładna, 30-kilogramowa sikorka. A ja się dziwiłam, że słonina znikała w takim tempie, do tego razem z nitkami, na których była zawieszona.....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz