No dobra. Mam dość. Wystarczy.
Zademonstrowała Matka Natura, czym są pory roku w naszej strefie klimatycznej. Wymroziła zarazki (oprócz tych, które nękają Gburka). Posypała śniegiem, ukazując często swą wyższość nad ludzkimi służbami porządkowymi. Ścisnęła mrozem, powodując moje nerwowe drżenie na myśl o białych kopertach z elektrowni (ogrzewanie podłogowe) i gazowni (podkręcany co i rusz piec), które wyjmę ze skrzynki pocztowej za dwa miesiące.
Uznaję wyższość Matki Natury. Pokornie przyznaję, że bez zdobyczy techniki będzie trudno przeżyć mi, marnemu człowieczkowi, w warunkach polowych. Chylę czoła przed Polarnikami i przyznaję, że JA BYM TAK NIE MOGŁA.
A teraz niech już będzie wiosna. Niech zginie ta biała pokrywa, niech już nie słyszę tego skrzypienia, niech się wszystko zazieleni. Niech nie robi się ciemna noc o godzinie 17, niech nie muszę się ubierać w pięćdziesiąt warstw, żeby nie zamarznąć.
Tak, lubię nasze pory roku ze wszystkimi ich zjawiskami atmosferycznymi. Tak, wolę zimno od upałów. Ale bez przesady, luuudzie, bez przesady!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
no co Ty jeszcze nam luty został ;P jestem z góry i jestem przyzwyczajona do tego stanu :D lea
OdpowiedzUsuńz gór miało być :D:D:D:
OdpowiedzUsuńA ja jestem z nizin! i tydzień zimy w zupełności - jak się okazało - mi wystarczy. No dobra, dwa też zdzierżę.
OdpowiedzUsuńo! nie zamieściło mojego pierwszego komentarza!
OdpowiedzUsuńpisałam, że odszczekuję tekst o tym, że mróz wybija zarazki: do chorego Gburka dołączyła wczoraj nocą Gryzelda. Widowiskowo.
Grypa (?) wygrywa z nami 2:0. Oby do ferii szala zwycięstwa przechyliła się na naszą stronę...