Kiedyś wydawało mi się, że fakt nieposiadania przez moją rodzinę telefonu aż do mojej dorosłości, eliminował mnie z życia towarzyskiego - bo jak tu się ze mną umówić "na szybko"? Inna rzecz, że w mrocznych czasach mojej nastoletniości, nie bardzo miałam ochotę na prowadzenie jakiegokolwiek życia towarzyskiego.
Potem się niespodziewanie usamodzielniłam, co zbiegło się z powszechną telefonizacją - najpierw stacjonarną, potem - wręcz z lawinową prędkością - komórkową. Kiedy Jonatan zaczynał pracę dla jednego z operatorów, telefon komórkowy był dobrem luksusowym. Nie minął rok - i "komórki" mieli wszyscy nasi znajomi - wcale nie dlatego, że kolega Jonatan im załatwił. Po kolejnym roku NAWET JA - główna konserwatystka i przeciwniczka nowinek - dałam namówić się na telefon komórkowy.
Teraz - mam wrażenie - każdy ma swoją komórkę(o komórkach jako takich szykuję odrębny wpis) - od dzieci w przedszkolu, aż po tramwajowo - bazarowe babuleńki. Nie chce się wierzyć, że kilkanaście lat temu telefon wielkości walizki nosili ze sobą wyłącznie majętni biznesmeni. A powstałe nieco później powiedzonko: "fura, skóra i komóra" - dawno straciło swój złośliwy wydźwięk.
I cóż z tego, że telefonizacja trafiła pod strzechy? Ano nic. Kto nie chce kontaktu, ten się i nie skontaktuje. Kto się nie chce dogadać, ten się i nie dogada. Kto się nie chce umówić, ten się i nie umówi. Mimo tego, że oprócz stacjonarnych i komórek są jeszcze maile, skype, gadu-gadu, messenger i pewnie wiele, wiele innych narzędzi do kontaktu ze światem.
Raczej nie miewam problemów z wykonaniem telefonu do kogoś, żeby się umówić. I raczej jest tak, że to ja inicjuję życie towarzyskie - swoje i dzieci. Czasem nawet zachodzę w głowę, dlaczego to zawsze ja "się zdzwaniam", "dryndam" czy "esemesuję"? Czyżby nikt nie chciał kontaktu ze mną, a ja jestem na tyle mało domyślna i wciąż się narzucam całemu - niechętnemu mi - światu?
Dziś przekonałam się, że nie. Że brak kontaktu z drugiej strony oznacza tylko: "bo ja myślałam, że ty zadzwonisz". Ale idąc tym tropem, można się zamknąć wyłącznie w czterech ścianach, we własnym towarzystwie. Bo jeśli JA też będę myślała, że ty zadzwonisz?
Kiedyś było chyba prościej - jeśli chciało się do kogoś wpaść z wizytą, to się po prostu SZŁO, ryzykując przybycie nie w porę. Jeśli chodziło o kogoś "odleglejszego przestrzennie", czyniło się zapowiedź wizyty LISTEM. Teraz nawet do sąsiada zza płotu, trzeba się umawiać telefonicznie. I czekać na potwierdzenie.
A mawia się, że świat stała się globalną wioską....To pozory, tylko pozory....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz