z klimatem...

z klimatem...

wtorek, 15 maja 2007

Plotkarsko

Spotykam czasem pewną Rodzinę. Matka, Ojciec - wiek, na oko pod 40 i czworo dzieci w wieku przedszkolnym. Robią bardzo sympatyczne wrażenie, chociaż są - modnie powiedziawszy - mało medialni. Ubierają się niedbale i nienowocześnie: jakieś spodnie, jakaś kurtka. Fryzury mają też nie-od-fryzjera. Matka nie używa farby do włosów a jej twarz nie nosi śladu makijażu. Na pewno nie są super zaradnymi życiowo ludźmi, prowadzącymi dochodowy interes.
Ale widać, że są szczęśliwą rodziną. Widać, że kochają swoje dzieci, że jakoś do siebie pasują. Jak się na nich patrzy, można prawie dotknąć miłości, która ich łączy. Chociaż wiem, że pewnie nie udałoby nam się bliżej zaprzyjaźnić, bo wiele nas dzieli, bardzo lubię ich z ukrycia obserwować. Lubię widzieć, jak na siebie patrzą, jak się przytulają i podsłuchiwać, jak ze sobą rozmawiają.
Kobieta w Jej wieku, powinna - wedle standardów - maskować pojawiającą się siwiznę, walczyć ze zmarszczkami, podkreślać atuty urody, tuszować makijażem jej niedoskonałości - a ona jest naturalna. Pasemka siwych włosów i widoczne zmarszczki - nie wiem jakim cudem - powodują, że łatwiej w Niej widzę dziewczyknę z podstawówki, którą była kilkanaście lat temu, niż w jej rówieśniczce, która krzysta z usług fryzjera i kosmetyczki, walcząc z oznakami upływu czasu, wszelkimi dostępnymi sposobami. Prędzej użyłabym słowa "dziewczyna" w stosunku do Niej, niż nawet...w stosunku do siebie, chociaż jestem młodsza.
Mężczyzna w Jego wieku, powinien strzyc włosy u fryzjera, bo już nie wypada pojawiać się publicznie z nieuładzoną czupryną. Jego ubranie winno być dobrej jakości - nie tam jakaś wyciągnięta bluza i stare dżinsy. Powinien też mieć dobrą, dochodową pracę, samochód, modną komórkę i złotą kartę kredytową.
Dzieci powinny mieć wszelkie nowinki zabawkowe: jakieś tamagotchi, elektroniczne pet shopy, kosmitów wylęgających się z kokonów. Co weekend powinni wyjeżdżać "za miasto", albo wręcz przeciwnie - do miasta, zwiedzić centrum handlowe, porobić jakieś zakupy "bo przecież nie mamy się w co ubrać, wiosna przyszła". Powinni mieć jakiegoś modnego pieseczka - do wyboru: jorka albo pit bulla. A na wakacje powinni wyjeżdżać nad ciepłe morze.
 Tylko czy te powierzchowności dają szczęście? A jeśli nie, to czemu dla większości stały się synonimem sukcesu? Dlaczego, nawet dla mnie, bliższa jest koncepcja tzw."życia na poziomie"(choć do jorka i cotygodniowych zakupów mi daleko...), niż klepania biedy. I nie mówię tu o biedzie wynikającej ze złej sytuacji materialnej. Mówię tu o sposobie na życie: Oni wyglądają na takich, co tego całego wielkiego świata po prostu do szczęścia nie potrzebują, bo mają Siebie. Uwielbiam ich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz