z klimatem...

z klimatem...

piątek, 11 maja 2007

Z jesiennego archiwum 2002, czwartek

Wyjście z przedszkola, skrzyżowania i przejazdy kolejowe już zostały opanowane. Teraz przede mną i Potomstwem tylko spokojna i relaksująca droga przez miejski wypielęgnowany, jesienny las…
Gburek burzy sielankę - rozwala pozgrabiane na równą kupkę liście. Tłumaczę w sposób miły i przystępny, że oto ktoś się napracował, żeby zrobić w lesie porządek. Nie działa – synek ogłuchł chyba… Przedstawiam alternatywę: albo dziecię zaprzestanie destrukcyjnej działalności, albo ma tygodniowy zakaz jedzenia słodyczy. Dziecię rozważa propozycję machając nogą nad kolejną zgrabioną kupką liści…Propozycja zostaje przyjęta: Gburek odchodzi od liści, podchodzi do płotu i szoruje rękawem kurtki (świeżo zakupionej, ale chyba nie trzeba dodawać tak oczywistych szczegółów: gdyby była stara i brudna, nie trzeba byłoby wycierać płotu…) po szarym od pyłu ogrodzeniu. Znowu daję wybór: albo chłopiec przestanie się brudzić, albo na zakup nowej kurtki zaczerpnę fundusze z jego skarbonki. „Nie waż się dotykać mojej skarbonki, ty głupia mamo” – słyszę na tę propozycję od swego sześciolatka. Puszczam odpowiedź mimo uszu i to jest chyba dobra decyzja, bo chłopiec oddala się od brudnego ogrodzenia i skupia się na swojej ulubionej czynności: zbieraniu patyków. Zaczynam mieć wizje, co stanie się z patykami przed drzwiami do domu i usiłuję przewidzieć, jak długo będzie trwała awantura…W rozmyślania me, natrętnie wbija się scenka rozgrywająca się przed moimi oczami: oto dużolat wymachuje małolacie przed nosem „takim czymś” co to przed chwilą znalazł. Wymachuje koniecznie w taki sposób, żeby „niechcący” o tenże nos zawadzić. Ostrzegam: "pamiętaj, że jeśli którąś z nas albo kogokolwiek innego uderzysz, będziesz musiał wyrzucić ten badyl”. Zero reakcji. Cierpliwie powtarzam komunikat. Zero reakcji. „z dziećmi trzeba cierpliwie i do skutku” – myślę sobie, biorę oddech i zaczynam wygłaszać komunikat po raz trzeci…ale nie kończę, bo badyl - całkiem niechcący - zawadza o nos Gryzeldy. Niegrzeczny patyk zostaje wyrzucony. Gburek zaczyna się wyżywać za swoje krzywdy na otoczeniu: popycha i poszturchuje siostrę( w końcu to jej wina, że stanęła na drodze patyka…). Sankcja: brak dobranocki ( po cichu zastanawiam się, czy sankcje stosowane w nadmiarze w ogóle działają….). Kiedy "wesoła kompaniaaa" dociera do części miejskiej, Gburek uznaje, że kara dla patyków obowiązuje tylko w lesie, więc sprawdza: "mamo, mogę wziąć patyk?”, Pozwalam, z zastrzeżeniem, że musi być bardzo ostrożny. Gburek anielskim głosikiem odpowiada: ”dobrze kochana mamusiu, będę uważał” - czy to ten sam chłopiec od "głupiej mamy" z początku spaceru?Tak! -  dowiaduję się tego dzięki budce telefonicznej, ktora staje na naszej drodze a niesforny patyk strąca słuchawkę. Gburek oczywiście sam szkody nie naprawi (no bo z jakiej racji, to nie była jego wina…) -  proszę, stanowczo proszę, wrzeszczę – nie działa. Biorę delikwenta za kurtkę(syna, nie patyk…) i przyciągam na miejsce postępku – to się chyba nazywa przemoc w rodzinie, znowu. Słuchawka na miejscu, patyk wyrzucony ale….Gburek czeka aż odejdę, żeby spokojnie podnieść patyk. Wściekłość się we mnie gotuje…dochodzi do wrzenia, kiedy widzę bezczelną minę mojej latorośli…wprowadzam w desperacji tygodniowy zakaz podnoszenia patyków. Oczywiście natychmiast pojawiają się próby obejścia zakazu: urocze dziecię wchodzi w krzaki i prowadzi poszukiwania – za co dostaje nakaz maszerowania tuż przede mną. Nakaz wywołuję znaną już  awanturę z wrzaskami i rzucaniem się na ziemię,  nie reaguję – uodporniłam się. Tylko w przydomowym sklepie, pan sprzedawca patrzy dziwnym wzrokiem, kiedy ze śmiercią w oczach i gadzim sykiem zwracam słodkiemu synusiowi uwagę, ża jak nie przestanie pchać łap do drożdżówek, to mu je pourywam…i dokonam jeszcze wielu innych szkód na jego ciele.  Pan sprzedawca mówi coś o nieużywaniu przemocy…i o tym, że do dzieci trzeba z miłością….Co on wie o codziennych powrotach z przedszkola?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz