Wyjście
z przedszkola, skrzyżowania i przejazdy kolejowe już zostały opanowane.
Teraz przede mną i Potomstwem tylko spokojna i relaksująca droga przez
miejski wypielęgnowany, jesienny las…
Gburek
burzy sielankę - rozwala pozgrabiane na równą kupkę liście. Tłumaczę w
sposób miły i przystępny, że oto ktoś się napracował, żeby zrobić w
lesie porządek. Nie działa – synek ogłuchł chyba… Przedstawiam
alternatywę: albo dziecię zaprzestanie destrukcyjnej działalności, albo
ma tygodniowy zakaz jedzenia słodyczy. Dziecię rozważa propozycję
machając nogą nad kolejną zgrabioną kupką liści…Propozycja zostaje
przyjęta: Gburek odchodzi od liści, podchodzi do płotu i szoruje rękawem
kurtki (świeżo zakupionej, ale chyba nie trzeba dodawać tak oczywistych
szczegółów: gdyby była stara i brudna, nie trzeba byłoby wycierać
płotu…) po szarym od pyłu ogrodzeniu. Znowu daję wybór: albo chłopiec
przestanie się brudzić, albo na zakup nowej kurtki zaczerpnę fundusze z
jego skarbonki. „Nie waż się dotykać mojej skarbonki, ty głupia mamo” –
słyszę na tę propozycję od swego sześciolatka. Puszczam odpowiedź mimo
uszu i to jest chyba dobra decyzja, bo chłopiec oddala się od brudnego
ogrodzenia i skupia się na swojej ulubionej czynności: zbieraniu
patyków. Zaczynam mieć wizje, co stanie się z patykami przed drzwiami do
domu i usiłuję przewidzieć, jak długo będzie trwała awantura…W
rozmyślania me, natrętnie wbija się scenka rozgrywająca się przed moimi
oczami: oto dużolat wymachuje małolacie przed nosem „takim czymś” co to
przed chwilą znalazł. Wymachuje koniecznie w taki sposób, żeby
„niechcący” o tenże nos zawadzić. Ostrzegam: "pamiętaj, że jeśli którąś z
nas albo kogokolwiek innego uderzysz, będziesz musiał wyrzucić ten
badyl”. Zero reakcji. Cierpliwie powtarzam komunikat. Zero reakcji. „z
dziećmi trzeba cierpliwie i do skutku” – myślę sobie, biorę oddech i
zaczynam wygłaszać komunikat po raz trzeci…ale nie kończę, bo badyl -
całkiem niechcący - zawadza o nos Gryzeldy. Niegrzeczny patyk zostaje
wyrzucony. Gburek zaczyna się wyżywać za swoje krzywdy na otoczeniu:
popycha i poszturchuje siostrę( w końcu to jej wina, że stanęła na
drodze patyka…). Sankcja: brak dobranocki ( po cichu zastanawiam się,
czy sankcje stosowane w nadmiarze w ogóle działają….). Kiedy
"wesoła kompaniaaa" dociera do części miejskiej, Gburek uznaje, że kara
dla patyków obowiązuje tylko w lesie, więc sprawdza: "mamo, mogę wziąć
patyk?”, Pozwalam, z zastrzeżeniem, że musi być bardzo ostrożny. Gburek
anielskim głosikiem odpowiada: ”dobrze kochana mamusiu, będę uważał” -
czy to ten sam chłopiec od "głupiej mamy" z początku spaceru?Tak!
- dowiaduję się tego dzięki budce telefonicznej, ktora staje na naszej
drodze a niesforny patyk strąca słuchawkę. Gburek oczywiście sam szkody
nie naprawi (no bo z jakiej racji, to nie była jego wina…) - proszę,
stanowczo proszę, wrzeszczę – nie działa. Biorę delikwenta za
kurtkę(syna, nie patyk…) i przyciągam na miejsce postępku – to się chyba
nazywa przemoc w rodzinie, znowu. Słuchawka na miejscu, patyk wyrzucony
ale….Gburek czeka aż odejdę, żeby spokojnie podnieść patyk. Wściekłość
się we mnie gotuje…dochodzi do wrzenia, kiedy widzę bezczelną minę mojej
latorośli…wprowadzam w desperacji tygodniowy zakaz podnoszenia patyków.
Oczywiście natychmiast pojawiają się próby obejścia zakazu: urocze
dziecię wchodzi w krzaki i prowadzi poszukiwania – za co dostaje nakaz
maszerowania tuż przede mną. Nakaz wywołuję znaną już awanturę z
wrzaskami i rzucaniem się na ziemię, nie reaguję – uodporniłam się.
Tylko w przydomowym sklepie, pan sprzedawca patrzy dziwnym wzrokiem,
kiedy ze śmiercią w oczach i gadzim sykiem zwracam słodkiemu synusiowi
uwagę, ża jak nie przestanie pchać łap do drożdżówek, to mu je
pourywam…i dokonam jeszcze wielu innych szkód na jego ciele. Pan
sprzedawca mówi coś o nieużywaniu przemocy…i o tym, że do dzieci trzeba z
miłością….Co on wie o codziennych powrotach z przedszkola?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz