z klimatem...

z klimatem...

piątek, 11 maja 2007

z jesiennego archiwum 2002, poniedziałek

Przedszkolna szatnia, scenka rodzajowa:
Gburek na mój widok tonem dzikiej pretensji:
- czemu tak wcześnie przyszłaś? Idziemy jeszcze do dziadków?
Ja z anielskim spokojem (nic to, że sześcioletnie dziecię, które własną piersią wykarmiłam, wita mnie w tak entuzjastyczny sposób: mądre książki mówią, że należy do dziecka podchodzić przyjaźnie):
- nie idziemy dziś do dziadków, byliśmy przecież wczoraj.
Gburek: urządza dziką awanturę z pełnym spektrum zachowań: rzucaniem się na ziemię, dzikim wrzaskiem, kopaniem w ściany (niechby spróbował mi przykopać, pewnie z równie anielskim spokojem bym mu oddała…), ciskaniem elementami odzieży.
Ja: biorę Gryzeldę za rękę i bez słowa wychodzę z przedszkola.
Gburek: popada w ton lamentacyjny, zawodzi:
- nie zostawiaj mnie tu samego!
Ja: jestem bezlitosna.
Po pokonaniu tego arcytrudnego elementu, jakim jest wyjście z budynku przedszkola, zaczynają się przed nami piętrzyć  nowe problemy -  pierwszym z nich okazuje się wyjście na ruchliwą ulicę w towarzystwie zbuntowanego sześciolatka i niespodziewanie spokojnej dziś (pewnie ma to jakiś związek z zachowaniem brata) trzylatki. Gburek oświadcza, że sam pójdzie do dziadków (za bramą przedszkola w prawo), ja  twardo trzymam się wersji, że idziemy prosto do domu (za bramą w lewo). Mogę w zasadzie, dla świętego spokoju, pójść do tychże dziadków na pięć, dziesięć minut, ale konsekwencja i nieuleganie awanturnikom to moja główna zasada. Oświadczam więc, że bez małych łapek w swoch dużych dłoniach nie wychodzę poza bramę – dla potwierdzenia swoich słów wyciągam obie ręce. Do jednej z nich od razu przyczepia się  skwapliwie Gryzelda, druga długo pozostaje pusta. Czekam cierpliwie, wszak jestem uosobieniem spokoju…Czekam…czekam…i czekam. Co jakiś czas nawet wypowiadam słowo: „czekam”, gdyby małoletni nie zrozumiał gestu wyciągniętej dłoni. Gburek jednak zatracił zdolność rozumienia zarówno gestów jak i mowy. Cóż…pozostało tylko wrzasnąć głosem straszliwym, co dało dopiero pożądany efekt. Wniosek: przyjaźnie do dzieci należy odnosić się tylko do pewnego czasu.
To koniec przygód dnia owego. Gburek jest wyraźnie wściekły. Co prawda idzie, trzymając maminą rękę, ale widać, że jeszcze chwila i eksploduje. Nie odzywam się do niego wcale, żeby nierozważnym słowem nie wywołać wybuchu – rozmawiam wyłącznie z Gryzeldą na temat jej minionego przedszkolnego dnia. Z nagła rozlega się wrzask Gburka: „Cicho bądźcie, noooo! Nie mówcie niiiic! Nie patrzcie na mnieee!”,  poparty wymachami kończyn we wszystkich kierunkach. Po ochłonięciu, bez słowa kontynuujemy spacer w kierunku domu, trzymając się za ręce. Usiłuję spokojnym głosem prowadzić rozmowę z Gryzeldą, zaś Gburka traktować tak, jakby go nie było. Wytrzymujemy w tak napiętej atmosferze jakieś pięć minut. Na szczęście znajduję kolejny sposób na sześciolatka ogarniętego furią: daję mu czas na uspokojenie się do końca najbliższego płotu, pod sankcją nieoglądania dobranocki. Działa!...a przynajmniej prawie: sześciolatek uspokaja się po minięciu TRZECIEGO płotu. Dobranocki jednak nie obejrzy: grunt to konsekwencja… Na pocieszenie, wyciągam prowiant (to dziwne, że dzieci dziwnie zaczynają głodnieć w drodze z przedszkola do domu akurat na odcinku, gdzie nie ma sklepów, albo w okolicznościach, kiedy przypadkowo zapomniałam portfela), czym łagodzę ostatecznie wyjątkowo dziś wybuchowy charakter Gburka. Nie byłby on jednak sobą, gdyby nie zakończył powrotu dość mocnym akcentem: oświadcza, że zbierane przez całą drogę patyki, nieodwołalnie zabiera ze sobą do mieszkania.  Nie zgadzam się (Głowa Rodziny jest pedantem), czym ściągam na siebie reakcję podobną do tej powitalnej: rzucanie się na ziemię, dziki wrzask, kopanie w ściany, ciskanie elementami odzieży…W końcu Zbieracz Patyków oświadcza, że bez swoich skarbów to on do domu nie wejdzie i….zostaje sam na ulicy pod blokiem! Jednak po kilku minutach dziecek wchodzi do domu uspokojony ( i bez patyków!) i aż do wieczora życie rodzinne upływa nam w pełnej harmonii atmosferze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz