No dobra, przyznam się....Już trudno, niech mnie namierzą ...
Mam
świra na punkcie drewnianych domów. Tego świra miałam od dawna, jednak
znacznie mi się pogorszyło, odkąd zakupiłam i wyremontowałam domek z
1930 roku. A teraz w nim mieszkam i moja obsesja powiększa się z dnia na
dzień.
Nie
chodzi o zwykłe, drewniane domy, chodzi o domy specyficzne, spotykane w
okolicach rzeki Świder i od tejże rzeki nazywane "świdermajerami". Domy
te budowano w latach 1916-1939, kiedy okoliczne lasy sosnowe zostały
odkryte dla warszawiaków, jako miejsce wypoczynkowe, letniskowe i
uzdrowiskowe. Powstawały wtedy, obok sanatoriów oraz ośrodków
wypoczynkowych, liczne pensjonaty i prywatne wille - większe i mniejsze.
Po wojnie, mimo tego, że "sosnowy klimat" zupełnie się nie zmienił,
tradycja wyjazdów "nad Świder" zaczęła podupadać. Ludzie - dzięki
rozwojowi komunikacji - przemieszczają się coraz dalej i wolą "skoczyć"
na Mazury czy nad morze, jeśli mają wolny weekend. Poza tym nie pomogło
okolicy coraz większe zanieczyszczenie rzeki - nadal pięknej i
dzikiej....
Wille
drewniane umierają, tak jak umiera rzeka. Tak jak umarło uzdrowisko
Otwock. I niedługo odejdą w przeszłość, pozostaną po nich tylko zdjęcia,
oddające klimat minionych czasów. A ja naiwnie wierzę w to, że ten
klimat uda się zachować, ratując jak najwięcej "świdermajerów". Zawsze,
kiedy patrzę na taki "dom z duszą", widzę Otwock sprzed 100 lat: panie w
kapeluszach, przechadzające się nad rzeką, panów w surdutach, z
laseczkami, spacerujących po lesie, wozy konne, "zaparkowane" przy
stacji kolejowej, gotowe odwozić letników do willi, ukrytych w sosnowych
lasach...
To mój życiowy cel, pasja i miłość.
http://www.swidermajer.pl/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz