Znalazłam trzecią drogę do domu!
Przejście
przez jezdnię bez świateł. Zasada jest taka, że przed przejściem dzieci
podają obowiązkowo rękę matce. Okazuje się, że dziś Gburka zasada nie
obowiązuje. Kierowcy uprzejmie zatrzymują się, żeby przepuścić matkę z
dziećmi. Ja jednak stoję jak ta – nie przymierzając – krowa i czekam aż
starsza latorośl poda mi rękę. Po około pięciu minutach Gburek uznaje,
że nie wygra z matką w tej kwestii i przechodzimy przez jezdnię
grzecznie trzymając się za ręce.
Przejazd
kolejowy ze szlabanami. Gburek przechodzi poza zamknięte szlabany,
przepuszcza jeden pociąg i robi gest, jakby chciał wleźć na tory, po
których nadjeżdża pociąg z drugiej strony. Ja wrzeszczę, bo sytuacja
jest nagła. Doskonale wiem, że do dzieci trzeba przemawiać łagodnie, ale
wobec perspektywy posiadania dziecka spłaszczonego przez pociąg, nie
obchodzą mnie zasady książkowe. Gburek wraca przed szlabany i
natychmiast zaczyna się na nich wieszać. Wygłaszam łagodnym tonem mowę
(teraz już mogę, mam czas) o tym, że zaraz szlabany się podniosą, w
czasie której szlabany się podnoszą…wraz z uwieszonym na nich Gburkiem.
Odrywam go siłą. Przemoc w rodzinie? W tym czasie zaczynają jechać
samochody, wypuszczone przez podniesione szlabany. Chodnik nie ma
krawężnika, tylko płynnie przechodzi w jezdnię. Gryzelda, widząc, że
zajęta jestem walką z jej bratem, postanawia sama przemierzyć przejście
przez tory, paradując w odległości kiku centymetrów od jadących
sznurkiem samochodów. Jednak jestem czujna – łapię niesfornego malucha i
przenoszę przez tory przy wtórze wrzasków i wierzgania.
Przejście
przez jezdnię ze światłami. Jest czerwone. To wyzwanie dla Gburka –
podchodzi do krawędzi chodnika, ustawia stopy tak, żeby w połowie
wystawały nad jezdnię i malowniczo się wychyla. Wydaję rozkaz: „Gburek!,
trzy kroki w tył!" Gburek podskakuje i wyczynia różne dziwne wygibasy (
pewnie myśli, że w ten sposób matka uzna, że się cofnął). Niestety
traci równowagę i prawie wypada na jezdnię, ratuje go oczywiście moja
czujna dłoń…Przygoda z wypadaniem na ulicę wcale nie hamuje jego zapędów
do wychylania się – spokojnym tonem powtarzam trzy razy polecenie o
cofnięciu się o trzy kroki . Za czwartym razem syczę przez zęby a za
piątym wrzeszczę, czując na sobie zdziwione spojrzenia okolicznych
przechodniów…aha! Światło jest już zielone…
Nie ma to jak trzecia droga......
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz