z klimatem...

z klimatem...

piątek, 11 maja 2007

Z jesiennego archiwum 2002, środa

Znalazłam trzecią drogę do domu!
Przejście przez jezdnię bez świateł. Zasada jest taka, że przed przejściem dzieci podają obowiązkowo rękę matce. Okazuje się, że dziś Gburka zasada nie obowiązuje. Kierowcy uprzejmie zatrzymują się, żeby przepuścić matkę z dziećmi. Ja jednak stoję jak ta – nie przymierzając – krowa i czekam aż starsza latorośl poda mi rękę. Po około pięciu minutach Gburek uznaje, że nie wygra z matką w tej kwestii i przechodzimy przez jezdnię grzecznie trzymając się za ręce.
Przejazd kolejowy ze szlabanami. Gburek przechodzi poza zamknięte szlabany, przepuszcza jeden pociąg i robi gest, jakby chciał wleźć na tory, po których nadjeżdża pociąg z drugiej strony. Ja wrzeszczę, bo sytuacja jest nagła. Doskonale wiem, że do dzieci trzeba przemawiać łagodnie, ale wobec perspektywy posiadania dziecka spłaszczonego przez pociąg, nie obchodzą mnie zasady książkowe. Gburek wraca przed szlabany i natychmiast zaczyna się na nich wieszać. Wygłaszam łagodnym tonem mowę (teraz już mogę, mam czas) o tym, że zaraz szlabany się podniosą, w czasie której szlabany się podnoszą…wraz z uwieszonym na nich Gburkiem. Odrywam go siłą. Przemoc w rodzinie? W tym czasie zaczynają jechać samochody, wypuszczone przez podniesione szlabany. Chodnik nie ma krawężnika, tylko płynnie przechodzi w jezdnię. Gryzelda, widząc, że  zajęta jestem walką z jej bratem, postanawia sama przemierzyć przejście przez tory, paradując w odległości kiku centymetrów od jadących sznurkiem samochodów. Jednak jestem czujna – łapię niesfornego malucha i przenoszę przez tory przy wtórze wrzasków i wierzgania.
Przejście przez jezdnię ze światłami. Jest czerwone. To wyzwanie dla Gburka – podchodzi do krawędzi chodnika, ustawia stopy tak, żeby w połowie wystawały nad jezdnię i malowniczo się wychyla. Wydaję rozkaz: „Gburek!, trzy kroki w tył!" Gburek podskakuje i wyczynia różne dziwne wygibasy ( pewnie myśli, że w ten sposób matka uzna, że się cofnął). Niestety traci równowagę i prawie wypada na jezdnię, ratuje go oczywiście moja czujna dłoń…Przygoda z wypadaniem na ulicę wcale nie hamuje jego zapędów do wychylania się – spokojnym tonem powtarzam trzy razy polecenie o cofnięciu się o trzy kroki . Za czwartym razem syczę przez zęby a za piątym wrzeszczę, czując na sobie zdziwione spojrzenia okolicznych przechodniów…aha! Światło jest już zielone…
Nie ma to jak trzecia droga......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz